Niech
mi za przyczynek do wypowiedzi posłuży niedawny przypadek rozbicia licznego,
blogerskiego środowiska zgromadzonego pod szyldem „Nowego Ekranu”.
Wyjdźmy może od
stwierdzenia, że polityka to walka o przywództwo. Przewodzi ten, kto tę walkę
wygrał. Jego racje nie mają tu żadnego znaczenia. W polityce po prostu „dzieje
się wola zwycięzcy”. „Lepiej” dzieje się wtedy, kiedy zwycięzcami okazują się „lepsi”.
Wielu
z nas pamięta chyba jeszcze ten znamienny fakt, że przywódcami tzw. antykomunistycznej
opozycji w Polsce byli starzy komuniści. Po zmianie nazwisk i tabliczek na
drzwiach niektórych urzędów po prostu całe polityczne przywództwo pozostało w
tych samych rękach (oczywiście instytucjonalnie, boć przecież jedni umierają, a
inni się rodzą; ciągłość przywództwa politycznego zostaje zachowana w ośrodku,
który umownie nazywamy „ONI”).
„ONI” posiadają karabiny i finanse, by „NAM”
swoje przywództwo narzucać. Ale posiadają też wszystkie środki masowej
komunikacji (a właściwie masowej propagandy) by łatwo i tanio uzyskiwać „NASZĄ”
zgodę na to „ICH”
przywództwo. Za pomocą propagandy (w tym, oczywiście, wielu „produktów” kultury
i nauki) uzyskują „NASZE” mniemanie, że są „NASZYMI” wiarygodnymi i
legalnymi reprezentantami. W prymitywnym systemie monopartyjnym taki prymitywny
mechanizm wystarczał. Nie działał natomiast mechanizm „naturalnej” selekcji;
nie odstrzeliwano ludzi, którzy nie dali się na te propagandowe zabiegi nabrać.
Zaczęli więc ci ludzie z wolna się odnajdować i rozpoczynali współpracę na
rzecz własnego przywództwa. Tworzyli pierwsze formy instytucjonalne poddane
swojemu – wyraźnie już alternatywnemu – przywództwu: kluby, stowarzyszenia, a z
czasem nawet partie polityczne. Jeżeli np. przywództwo nad Związkiem Harcerstwa
Polskiego posiadali „ONI”, to powoływano np. Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej,
w którym przywództwo posiadał już ktoś inny. Oczywiście wielu w tej walce
poległo, ale też wielu przeżyło i swoje przywództwo rozbudowywało. O zbudowaniu
siły własnych karabinów czy własnych finansów na pewno mowy być nie mogło, ale
już w dziedzinie propagandy dawało się sporo osiągnąć. Coraz liczniejsze rzesze
ludzi podążały za swoimi idolami, którzy nie należeli do kategorii „ONI”. „ICH” przywództwo
stało więc coraz wyraźniej na filarach nagiej siły: karabiny i finanse. Masowe
odstępowanie ludzi od uznawania „ICH” przywództwa groziło dwuwładzą: „ONI” sprawowali dyktat siły – „MY”
natomiast mieliśmy coraz bardziej wiarygodne i reprezentatywne elity,
artykułujące rzeczywiste interesy polskiego Narodu i polskiego Państwa.
Na
taki stan rzeczy zareagowali tzw. stanem wojennym. Korzystając z nagiej siły rozpędzono
te wszystkie struktury społeczne, których przywództwo nie spoczywało w „ICH”
rękach. W miejsce tych struktur powołano identyczne, ale już z przywództwem
ulokowanym we właściwych rękach. Casus
„Bolka” jest tu wystarczająco znamienny. Uruchomiono pluralizm, ale już
dokładnie okiełznany. Gra o przywództwo rozpoczęła się od nowa. W warunkach
trochę bardziej zawiłych. Znów niezależni liderzy zaczęli budować struktury
własnego przywództwa. Od zera. Jednakże
zdecydowaną większość tych struktur, nazywanych często niezależnymi, zakładali „ONI” za
pomocą swoich psów łańcuchowych – ludzi podporządkowanych siłą przeróżnych „haków”.
Frontem walki były znów narzędzia
społecznej komunikacji, bo tylko na tym odcinku frontu dało się budować
alternatywę. Internet, jako medium stosunkowo nowe i stosunkowo niepodatne na
reglamentację poszerzył znacząco ten odcinek frontu. Oczywiście „ICH” przewaga w dziedzinie
finansów sprawia, że wszystkie główne portale, wymagające ogromnych nakładów,
spoczywają w „ICH”
rękach. Poza tym głównym nurtem internetowego przekazu tworzy się jednak szybko
tzw. blogosfera. Ogromne rzesze ludzi zaczynają podążać za swoimi idolami budującymi wyraźną alternatywę.
Jeżeli ktoś wówczas założył portal nazwany np. [antykomunizm] to mógł
zgromadzić wielu antykomunistów, ale nie było to drogą do zdobycia przywództwa
nad jakimś liczniejszym segmentem społeczeństwa. Nie chodzi przecież o to, żeby
„przekonywać przekonanych”, ale o to, żeby jakieś liczne środowisko zyskało
antykomunistycznego lidera. Dotarcie do licznej rzeszy odbiorców otumanionych
komunistyczną propagandą postawił sobie za cel jeden z wybitnych polskich nacjonalistów,
p. Henryk Jezierski, zakładając portal internetowy adresowany do kierowców. (http://www.moto.gda.pl/)
Pasjonaci „czterech kółek” mają możliwość trafienia (przypadkiem) na wyraźnie
antykomunistyczne treści. To jest przykład umiejętnego „nawracania”; przykład
umiejętnego wychodzenia „do pogan”. Nie – zakładanie portalu dla samych
przekonanych, ale właśnie przekonywanie nieprzekonanych.
Wróćmy
teraz do historii „Nowego Ekranu”. Inicjatywa ta od zarania podejrzewana była o
agenturalność. Tajne działania to do siebie mają, że są tajne, więc niczego
dowieść się nie da. Wiele natomiast można wywieść - wydedukować. Moja teza była
dość prosta. „ONI”
potrzebowali zdobyć informacje o tym: kim – z imienia i nazwiska – są polscy
blogerzy, jaką posiadają wiedzę, jakie posiadają źródła informacji, jakie mają
zaplecze logistyczne, jakie mają miejsce w zorganizowanych strukturach
społecznych, etc, etc,… Słowem: wiedzę operacyjną. Zrobili więc reklamowy szum
i zgiełk, zaprosili możliwie najpopularniejsze nazwiska, udostępnili wszystkim „podpięcie
się” do przedsięwzięcia i poczekali aż skupi wszystkich możliwych. Zadanie
zostało wykonane. Wiedza operacyjna została zdobyta. Kto myśli, że pozostał
anonimowym chowając się za pseudonimem ten myśli, że myśli. Po wykonaniu
zadania trzeba było całe przedsięwzięcie pokawałkować. Blogerzy zachowali się
przeróżnie. Jedna z grup jest tytułowym
przykładem postawy antypolitycznej. A szkoda, bo to ludzie o cechach narodowej
elity. Ich postawy więc dotyczy ten cały tekst. Jeden z blogerów założył portal
[http://www.ekspedyt.org/].
Zarejestrowała się tam gromadka ludzi najwyraźniej darzących się zaufaniem, a
nieufnych w stosunku do animatorów NE. Delektują się zapewne jakością środowiska
jakie tworzą. Mnie natomiast przypomina się cela tczewskiego aresztu z czasów
stanu wojennego. W dwuosobowej celi zamknęli nas dwudziestu trzech. Świetne
towarzystwo! Jeden z aresztantów stwierdził nawet, że zrobili nam wspaniały
prezent, bo sami nigdy byśmy się w takim gronie nie byli w stanie spotkać. Postawmy
więc pytanie praktyczne: czy był to sukces „ICH” czy „NASZ”? Otóż fundując
nam ten weekend pozbawili nas przywództwa w całkiem licznych środowiskach
lokalnych i zawodowych! Tam mieli zostać wykreowani inni liderzy. „ICH”
liderzy! My mogliśmy się tylko „sobą
nacieszyć”. Ten Legion Świętego Ekspedyta właśnie się sobą cieszy. Powiedzą sobie wszystko co mają sobie do
powiedzenia i zamilkną. Na cóż bowiem przydać się może grono dobrych pasterzy
tam gdzie owieczek brak? Toż to nie jest „ewangelizacja” tylko samoizolacja.
Świetne grono blogerów, dość funkcjonalnie pomyślany portal i… I nie ma komu przewodzić! Czy potrafią sobie
ci ludzie postawić polityczny cel? Czy w ogóle zechcą myśleć o własnym
przywództwie?
Polski
Naród dziś to 40-to milionowe stado zbłąkanych (po dziesięcioleciach lewicowego
barbarzyństwa) owiec poszukujących dobrego pasterza. Pasterza, który będzie
chciał i potrafił poprowadzić je w dobrym kierunku. „Legioniści” zdecydowanie
cechy dobrych pasterzy mają. Czy mają natomiast wolę stanąć w roli Dobrych
Pasterzy? Jeżeli mają w sobie polityczne pasje to nadzieje można mieć. Czy
zechcą więc wyjść z samoizolacji, którą sobie byli sami zafundowali? Nie można przecież
powiedzieć, że do „Legionu” zapędził ich oraz wyjść im stamtąd nie pozwala
jakiś tam generał Kiszczak.
„Legioniści”!
Jesteście Polsce i Polakom potrzebni. Polska naszych wspólnych serc i umysłów,
Polska naszych wspólnych marzeń, dążeń i nadziei potrzebuje Waszej posługi.
Przyjmijcie
postawę polityczną.
Chodźcie
z nami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz