poniedziałek, 11 lutego 2013

NIECH NAS ŁĄCZY TO CO NAS DZIELI

      Mail z „tajną decyzją Prezesa” oczywiście otrzymałem. Jedyne co zrobiłem to odesłałem swoje zdanie na ten temat. Uważam, że niczego więcej zrobić nie można było. Pytanie: „dlaczego postąpiono właśnie w taki sposób?” pozostaje i dla mnie niezgłębiona tajemnicą. Nie będę więc próbował na nie odpowiadać. Odniosę się tylko pokrótce do meritum.

       Jednym z pomysłów jest pomysł powołania jakiejś Partii Kierowców. Podobno przemawia za tym fakt, że kierowcy są niezadowoleni. Że kierowcy są niezadowoleni to akurat święta prawda, tylko czy ta prawda coś uzasadnia?
       Moim zdaniem łysi też są niezadowoleni. Sam wielu takich znam. Być może nawet w Polsce jest więcej niezadowolonych łysych niż niezadowolonych kierowców. Dlaczego więc nie powołać Partii Łysych? Coś takiego jak Partia Pijaków Piwa odniosło przecież niedawno spory polityczny sukces. Ba! Znam bardzo wiele niezadowolonych kobiet; a kobiet niezadowolonych to już z całą pewnością jest więcej niż niezadowolonych kierowców. Powinniśmy więc natychmiast powołać Partię Kobiet (kto wie: może nawet Anna Grodzka dokonałaby politycznej wolty i zasiliła szeregi tej partii swoją wielką urodą i ogromnym politycznym doświadczeniem). Wokół mojego domu sami chłopi... Ci to dopiero są niezadowoleni! Natychmiast powinniśmy powołać jakieś Polskie Stronnictwo Ludowe... I tu trafiamy na pewien problem. Otóż nie tak dawno Prezes KNP tłumaczył dziennikarzom zgromadzonym pod gdańską Fontanną Neptuna, że Polskie Stronnictwo Ludowe powinno zostać wyrejestrowane, bo jest de facto związkiem zawodowym, a nie partią polityczną, jako że „bycie rolnikiem” nie jest wyznacznikiem żadnej doktryny, ideologii czy programu politycznego. Może być co najwyżej jakimś lobby, co by oznaczało, że organizacja reprezentująca partykularny interes takiego lobby jest raczej gangiem politycznym, a nie partią polityczną. Ciekawe, czy wygłoszone wówczas zdanie Prezesa KNP byłoby takie samo, gdyby w koalicji z Platformą Obywatelską rządy w Polsce sprawowała Partia Kierowców Polskich?


       Drugim z pomysłów jest pomysł powołania jakiejś partii narodowo-liberalnej. Ta sprawa wygląda już trochę lepiej. „Narodowość” to wprawdzie nie żaden program, ani doktryna polityczna, ale przynajmniej „liberalizm” jest jakąś ideologią. Dorzućmy więc może do ruchu narodowego jakiś „programowy identyfikator”... Załóżmy tedy – z nieco przesadną życzliwością – że „narodowcy” to ci, których do działania motywuje „umiłowanie polskiego Narodu”. Wiem, wiem... Cóż to za politycy, których motywacją są emocje... Cóż jednak począć, skoro do polityki wchodzą często ludzie z porywów serca. Chcą dobrze, ale projekty przedkładają na ogół bezrozumne. Ratunku przed nędzą upatrują w zwiększeniu socjalizmu. Masa takich ludzi jest wykorzystywana przez politycznych cwaniaczków, którzy potem (a oczywiście i teraz!) na tym żerują. Może wystawić tym naiwnym ofertę przynależności do partii, która mówi: „z miłości do Narodu – zlikwidować wszystkie wrzody socjalizmu”. Może rzucić taką szalupę ratunkową dla tych (nielicznych), którzy wpadają w wir polityki z motywacji emocjonalnych, ale zachowują jakąś zdolność do myślenia. Może?...
       Tylko czy aby Kongres Nowej Prawicy nie jest właśnie taką szalupą? Jeżeli nie dla nas działamy, to działamy dla Polski i dla Polaków (bo chyba nie dla Papuasów czy Aborygenów). Przecież nie jesteśmy kolejnym gangiem, który stara się tylko o dostęp do żłobu. Jeżeli chcemy uczynić z Polski normalny kraj, w którym Polakom będzie się żyło przynajmniej nie gorzej niż u konkurentów, to chyba jesteśmy tą partią narodowo-liberalną, czy też narodowo-katolicką, abo też konserwatywno-narodową... Czyż nie? A jeżeli tak, to po co nam inicjatywa zmierzająca do rozbicia tak małego elektoratu rozsądku i odpowiedzialności? Po co? Czy rywalizacja kilku partyj o pięcioprocentowy elektorat może nas zbliżyć do upragnionego celu?
JKM oznajmił był, że zmierza do rozbicia ruchu narodowego. Moim zdaniem tego wcale nie trzeba oznajmiać. Coś takiego jak ruch narodowy jest rozbite z natury; zawiera całą różnorodność charakteryzującą polskie społeczeństwo. Są tam i cwaniacy i frajerzy, i komuniści i anarchiści, i katolicy i bezbożnicy, i feministki i nudystki, są i brydżyści i szachiści, alkoholicy i zakonnicy.... i chudzi i grubi, i zdrowi i chorzy, i starzy i młodzi.... Czy jest to razem jakiś PROGRAM POLITYCZNY? Tego rozbijać nie ma po co, bo tego po prostu nijak nie da się „zbić”.

       Językiem publicystyki powiedziałbym tak: nie rywalizujmy z aparatem władzy kto lepiej „zrobi w balona” miliony politycznych frajerów, bo to tak, jakbyśmy się koniecznie chcieli kopać z koniem. Szukajmy tych, którym rola politycznych frajerów przestała odpowiadać. Dążmy też nie do interesu naszego, ale do interesu polskiego Narodu i polskiego Państwa, więc nie organizujmy kolejnych „partyj” środowiskowych, bo to przecież nic innego niż polityczne gangi, których działalność powinna spocząć w grobie historii politycznej XX wieku.


       Oczywiście ja tu nie wyjaśniam stanowiska KNP. Raczej oznajmiam partyjnym kolegom moje zdanie odrębne. Nie jesteśmy jednomyślni i nie próbujmy jakiejś „jednomyślności” osiągnąć. Szanujmy to, że się różnimy. Starajmy się tylko znać różnice, jakie między nami występują. I współpracujmy mimo tych różnic; bo'ć praca polityczna to przecież WSPÓŁ-praca. W każdym razie ja nie zamierzam udawać, że MY zawsze myślimy jednakowo. Tym bardziej nie uważam, że to ja akurat mam rację. Przedstawiłem tylko moje zdanie. Być może jest ono błędne. Niech więc ktoś wyjaśni gdzie tkwi błąd.

I róbmy swoje...

poniedziałek, 4 lutego 2013

O CZYM NINIE CHRZĄSZCZ BRZMI W PSZCZYNIE.


Mamy za sobą próbę uruchomienia politycznej aktywności społeczności lokalnej. Mianowicie: próbę rozstrzygnięcia lokalnego referendum w sprawie likwidacji Straży Miejskiej. Duża niechęć do tej instytucji w Pszczynie oraz ogromne społecznikowskie zaangażowanie lokalnych działaczy KNP nie zdołało podnieść ludzi sprzed telewizorów by wykonać choćby pierwszy krok. Jedynym pożytkiem z tej akcji powinny być dla nas racjonalne wnioski do wykorzystania w przyszłości. Pomijając dziesiątki szczegółów powinniśmy zwrócić uwagę na dwa aspekty natury ogólnej. Ten ważniejszy jest trudniejszy do zauważenia i zapamiętania, więc może najpierw poruszę tylko ten aspekt bardziej powierzchowny; a pozwoli on nam przynajmniej zrozumieć naszych wrogów. Jest nim ważny element powszechnie dziś praktykowanego procesu „robienia ludzi w balona”; procesu o nazwie DEMOKRACJA. Żeby się zbytnio nie rozwodzić proponuję formułę: „co by było, gdyby…”.

Gdyby tak w jakimś mieście, solidnie nękanym przez lokalnych meneli, nasi ludzie postawili sobie za cel wprowadzenie zakazu obrotu podstawowymi truciznami i narkotykami: Papierosy i Spirytus. W odpowiedzi na ten debilny pomysł inni nasi ludzie zaczęliby kontrakcję: Prawa Obywatelskie (do picia i palenia). Jedni by wrzeszczeli, że Rada Miasta w trosce o bezpieczeństwo i zdrowie mieszkańców musi niezwłocznie uchwalić prohibicję (żeby ojcowie i mężowie nie katowali dzieci i żon, że edukacja jest ważniejsza niż libacja, że bogatsi będziemy bez palenia i bez leczenia, etc, etc,…). Drudzy by wrzeszczeli, że Rada Miasta chce nas zmusić do przemycania wódki i papierosów z sąsiednich gmin, albo nawet do pędzenia samogonu. Ci pierwsi pod barami piwnymi rozdawaliby ulotki, że wyrok na pijaków i pijaństwo zapadnie lada dzień. Ci drudzy pod kościołami wrzeszczeliby: wam wolno wąchać kadzidło – nam wolno wąchać tytoń!, waszemu księdzu wino pić wolno to i naszym menelom wolno!
Jak zareagowałby na taką sytuację p. Jan Kowalski? Wściekłby się, że jacyś wariaci rzeczywiście gotowi są  swoje wariactwa przeforsować i przyjdzie mu żyć w istnym domu wariatów; trzeba pójść na referendum żeby to wariactwo powstrzymać. Inny p. Jan Kowalski dostrzegłby szansę na okiełznanie setek meneli i uchronienie tysięcy mieszkańców od „przemocy domowej”, tudzież obowiązku płacenia menelom na piwo za uprzejme niedrapanie samochodów na parkingach, etc, etc,… Nadszedłby dzień referendum i około 30% mieszkańców mogłoby się przy urnach stawić. Dla nas byłoby to rzeczą wystarczającą: w końcu jak ludzie chcą mieć prohibicję to niech ją sobie mają, a jeśli chcą swobodnie pić i palić to niech sobie piją i palą. Ktoś to referendum przegra, ale też… (!) ktoś je WYGRA. A kto je wygra?   Oczywiście – NASI! Bo – jak mawia Grupa Trzymająca Władzę – „i jedni i drudzy to nasi słudzy”.
ONI tak robią. I wygrywają. Nie prohibicję wygrywają czy wolność picia. Wygrywają WŁADZĘ! ONI myślą prosto i jasno: „to jest nasz kraj, a nasz kraj to taki kraj, w którym wszystkie partie są nasze”.  Przedmiotem publicznych sporów ma być coś, co skłoni miliony frajerów do wyjścia z domu raz na dwa lata żeby sobie powrzucali trochę karteczek do pudełeczek. A jak już sobie powrzucają, to się im powie, że rzeczywistość jest taka, jaką sobie ludzie sami wybrali. A czy wódkę będzie się sprzedawało w sklepach czy w melinach to w końcu wszystko jedno: kasa przecież i tak trafi w te same ręce.
Byleby tylko nie utracili frajerzy wiary w zbawienną moc karteczek wrzucanych do pudełeczek. Byleby nie stracili nadziei, że „lepszego ustroju jeszcze nie wymyślono”… Jeżeli tej wiary i tej nadziei nie stracą, to nie stracą też przecież miłości do swoich – koń by się ze śmiechu posikał – wybrańców.

Oh!, żeby tak jeszcze dało się namówić hierarchów Kościoła Katolickiego na demokratyczne wybory papieża…
Oh!, jakże by pięknie wyglądała pani poseł Anna Grodzka w tiarze… Czy jej oszałamiająca kariera musi się zakończyć w Lasce Marszałkowskiej z powodu braku demokracji w Kościele?...
Choć, kto wie, Polak-Katolik może wybrałby Jerzego Urbana?... Hm?... Aleksandra Kwaśniewskiego przecież wybrał….

Postęp postępuje postępująco, więc najmłodsi z nas mają szansę na starość przypomnieć sobie proroczy szlagier okresu pierestrojki:

„Warto było czekać na te piękne czasy
I na własne oczy cuda te zobaczyć
Aż z uciechy westchnął osłupiały świat
Warto było czekać klepiąc biedę tyle lat”
(Jan Kaczmarek – kabaret ELITA)



Drugi aspekt natury ogólnej jest trudniejszy. Jest to pytanie o NASZ stosunek do zastanych mechanizmów życia publicznego. Niech sobie poczeka na spokojniejsze czasy.