piątek, 8 marca 2013

O POSTAWIE ANTYPOLITYCZNEJ.



       Niech mi za przyczynek do wypowiedzi posłuży niedawny przypadek rozbicia licznego, blogerskiego środowiska zgromadzonego pod szyldem „Nowego Ekranu”.
Wyjdźmy może od stwierdzenia, że polityka to walka o przywództwo. Przewodzi ten, kto tę walkę wygrał. Jego racje nie mają tu żadnego znaczenia. W polityce po prostu „dzieje się wola zwycięzcy”. „Lepiej” dzieje się wtedy, kiedy zwycięzcami okazują się „lepsi”.
Wielu z nas pamięta chyba jeszcze ten znamienny fakt, że przywódcami tzw. antykomunistycznej opozycji w Polsce byli starzy komuniści. Po zmianie nazwisk i tabliczek na drzwiach niektórych urzędów po prostu całe polityczne przywództwo pozostało w tych samych rękach (oczywiście instytucjonalnie, boć przecież jedni umierają, a inni się rodzą; ciągłość przywództwa politycznego zostaje zachowana w ośrodku, który umownie nazywamy ONI).
ONI posiadają karabiny i finanse, by NAM swoje przywództwo narzucać. Ale posiadają też wszystkie środki masowej komunikacji (a właściwie masowej propagandy) by łatwo i tanio uzyskiwać NASZĄ zgodę na to ICH przywództwo. Za pomocą propagandy (w tym, oczywiście, wielu „produktów” kultury i nauki) uzyskują NASZE mniemanie, że są NASZYMI wiarygodnymi i legalnymi reprezentantami. W prymitywnym systemie monopartyjnym taki prymitywny mechanizm wystarczał. Nie działał natomiast mechanizm „naturalnej” selekcji; nie odstrzeliwano ludzi, którzy nie dali się na te propagandowe zabiegi nabrać. Zaczęli więc ci ludzie z wolna się odnajdować i rozpoczynali współpracę na rzecz własnego przywództwa. Tworzyli pierwsze formy instytucjonalne poddane swojemu – wyraźnie już alternatywnemu – przywództwu: kluby, stowarzyszenia, a z czasem nawet partie polityczne. Jeżeli np. przywództwo nad Związkiem Harcerstwa Polskiego posiadali ONI, to powoływano np. Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej, w którym przywództwo posiadał już ktoś inny. Oczywiście wielu w tej walce poległo, ale też wielu przeżyło i swoje przywództwo rozbudowywało. O zbudowaniu siły własnych karabinów czy własnych finansów na pewno mowy być nie mogło, ale już w dziedzinie propagandy dawało się sporo osiągnąć. Coraz liczniejsze rzesze ludzi podążały za swoimi idolami, którzy nie należeli do kategorii ONI. ICH przywództwo stało więc coraz wyraźniej na filarach nagiej siły: karabiny i finanse. Masowe odstępowanie ludzi od uznawania ICH przywództwa groziło dwuwładzą: ONI sprawowali dyktat siły – MY natomiast mieliśmy coraz bardziej wiarygodne i reprezentatywne elity, artykułujące rzeczywiste interesy polskiego Narodu i polskiego Państwa.
Na taki stan rzeczy zareagowali tzw. stanem wojennym. Korzystając z nagiej siły rozpędzono te wszystkie struktury społeczne, których przywództwo nie spoczywało w ICH rękach. W miejsce tych struktur powołano identyczne, ale już z przywództwem ulokowanym we właściwych rękach. Casus „Bolka” jest tu wystarczająco znamienny. Uruchomiono pluralizm, ale już dokładnie okiełznany. Gra o przywództwo rozpoczęła się od nowa. W warunkach trochę bardziej zawiłych. Znów niezależni liderzy zaczęli budować struktury własnego przywództwa.  Od zera. Jednakże zdecydowaną większość tych struktur, nazywanych często niezależnymi, zakładali ONI za pomocą swoich psów łańcuchowych – ludzi podporządkowanych siłą przeróżnych „haków”.  Frontem walki były znów narzędzia społecznej komunikacji, bo tylko na tym odcinku frontu dało się budować alternatywę. Internet, jako medium stosunkowo nowe i stosunkowo niepodatne na reglamentację poszerzył znacząco ten odcinek frontu.  Oczywiście ICH przewaga w dziedzinie finansów sprawia, że wszystkie główne portale, wymagające ogromnych nakładów, spoczywają w ICH rękach. Poza tym głównym nurtem internetowego przekazu tworzy się jednak szybko tzw. blogosfera. Ogromne rzesze ludzi zaczynają podążać za  swoimi idolami budującymi wyraźną alternatywę. Jeżeli ktoś wówczas założył portal nazwany np. [antykomunizm] to mógł zgromadzić wielu antykomunistów, ale nie było to drogą do zdobycia przywództwa nad jakimś liczniejszym segmentem społeczeństwa. Nie chodzi przecież o to, żeby „przekonywać przekonanych”, ale o to, żeby jakieś liczne środowisko zyskało antykomunistycznego lidera. Dotarcie do licznej rzeszy odbiorców otumanionych komunistyczną propagandą postawił sobie za cel jeden z wybitnych polskich nacjonalistów, p. Henryk Jezierski, zakładając portal internetowy adresowany do kierowców. (http://www.moto.gda.pl/) Pasjonaci „czterech kółek” mają możliwość trafienia (przypadkiem) na wyraźnie antykomunistyczne treści. To jest przykład umiejętnego „nawracania”; przykład umiejętnego wychodzenia „do pogan”. Nie – zakładanie portalu dla samych przekonanych, ale właśnie przekonywanie nieprzekonanych.

Wróćmy teraz do historii „Nowego Ekranu”. Inicjatywa ta od zarania podejrzewana była o agenturalność. Tajne działania to do siebie mają, że są tajne, więc niczego dowieść się nie da. Wiele natomiast można wywieść - wydedukować. Moja teza była dość prosta. ONI potrzebowali zdobyć informacje o tym: kim – z imienia i nazwiska – są polscy blogerzy, jaką posiadają wiedzę, jakie posiadają źródła informacji, jakie mają zaplecze logistyczne, jakie mają miejsce w zorganizowanych strukturach społecznych, etc, etc,… Słowem: wiedzę operacyjną. Zrobili więc reklamowy szum i zgiełk, zaprosili możliwie najpopularniejsze nazwiska, udostępnili wszystkim „podpięcie się” do przedsięwzięcia i poczekali aż skupi wszystkich możliwych. Zadanie zostało wykonane. Wiedza operacyjna została zdobyta. Kto myśli, że pozostał anonimowym chowając się za pseudonimem ten myśli, że myśli. Po wykonaniu zadania trzeba było całe przedsięwzięcie pokawałkować. Blogerzy zachowali się przeróżnie.  Jedna z grup jest tytułowym przykładem postawy antypolitycznej. A szkoda, bo to ludzie o cechach narodowej elity. Ich postawy więc dotyczy ten cały tekst. Jeden z blogerów założył portal [http://www.ekspedyt.org/]. Zarejestrowała się tam gromadka ludzi najwyraźniej darzących się zaufaniem, a nieufnych w stosunku do animatorów NE. Delektują się zapewne jakością środowiska jakie tworzą. Mnie natomiast przypomina się cela tczewskiego aresztu z czasów stanu wojennego. W dwuosobowej celi zamknęli nas dwudziestu trzech. Świetne towarzystwo! Jeden z aresztantów stwierdził nawet, że zrobili nam wspaniały prezent, bo sami nigdy byśmy się w takim gronie nie byli w stanie spotkać. Postawmy więc pytanie praktyczne: czy był to sukces ICH czy NASZ? Otóż fundując nam ten weekend pozbawili nas przywództwa w całkiem licznych środowiskach lokalnych i zawodowych! Tam mieli zostać wykreowani inni liderzy. ICH liderzy!  My mogliśmy się tylko „sobą nacieszyć”. Ten Legion Świętego Ekspedyta właśnie się sobą cieszy.  Powiedzą sobie wszystko co mają sobie do powiedzenia i zamilkną. Na cóż bowiem przydać się może grono dobrych pasterzy tam gdzie owieczek brak? Toż to nie jest „ewangelizacja” tylko samoizolacja. Świetne grono blogerów, dość funkcjonalnie pomyślany portal i…  I nie ma komu przewodzić! Czy potrafią sobie ci ludzie postawić polityczny cel? Czy w ogóle zechcą myśleć o własnym przywództwie?
Polski Naród dziś to 40-to milionowe stado zbłąkanych (po dziesięcioleciach lewicowego barbarzyństwa) owiec poszukujących dobrego pasterza. Pasterza, który będzie chciał i potrafił poprowadzić je w dobrym kierunku. „Legioniści” zdecydowanie cechy dobrych pasterzy mają. Czy mają natomiast wolę stanąć w roli Dobrych Pasterzy? Jeżeli mają w sobie polityczne pasje to nadzieje można mieć. Czy zechcą więc wyjść z samoizolacji, którą sobie byli sami zafundowali? Nie można przecież powiedzieć, że do „Legionu” zapędził ich oraz wyjść im stamtąd nie pozwala jakiś tam generał Kiszczak.
„Legioniści”! Jesteście Polsce i Polakom potrzebni. Polska naszych wspólnych serc i umysłów, Polska naszych wspólnych marzeń, dążeń i nadziei potrzebuje Waszej posługi.
Przyjmijcie postawę polityczną.
Chodźcie z nami!

PÓŁPROCENTOWA PRZYNĘTA



Luty 2013r. jest datą dla Kościoła Katolickiego w Polsce przełomową. Komunikat brzmiał niewinnie: od przyszłego roku finansowanie Kościoła będzie miało charakter odpisów z podatku dochodowego od osób fizycznych w wysokości 0,5% należnej kwoty.
Obserwatorzy i komentatorzy nawet nie wyłowili tego komunikatu z medialnego szumu wokół Wielkich Rewelacji: „proces matki- morderczyni”, „zadymy przed spotkaniem z p. Środą i red. Michnikiem”, ….
Jeden z blogerów pokusił się o przeliczenie kwot, jakie mogą się kryć za ową magiczną połówką procenta.
Nikt nie zwrócił uwagi na cywilizacyjną katastrofę, jaką ta „umowa z Diabłem” raczyła nam zobrazować. Nie chodzi tu bowiem o kwoty, ale o misternie konstruowany system kontroli i zależności.
Chrystusowi Diabeł oferował więcej, a oczekiwał równie mało jak dziś. Czy pamięta ktoś jeszcze jak tę korupcyjną propozycję potraktował Pan? Powiedzmy: znajdą się tacy, którzy pamiętają. A czy wie ktoś dlaczego Chrystus tak korzystny kontrakt odrzucił? Oferta przecież była po tysiąckroć większa niż jakieś tam pół procenta kwot, które są tylko „zarobkami” i to tylko części pracującego ludu…
Czy postawa Chrystusa kogoś czegoś nauczyła?
Teologiem nie jestem, ale wymowa faktu jest dla mnie oczywistą oczywistością: nie ma takiej ceny, za którą można się podporządkować Diabłu.
A polski Kościół uznał, że pół procenta jest ceną wystarczającą by się dać uwiązać przy budzie Antychrysta. Bo przecież to daje takie wielkie kwoty….

Patrzę i nie mogę uwierzyć. Ten Kościół, który przetrwał Bieruta, Jaruzelskiego, Wałęsę, Kwaśniewskiego nagle oddaje się w niewolę tryumfalnie ogłaszając swój sukces w postaci jakiejś połówki jakiegoś procenta! To bynajmniej nie primaaprilisowy żart. Na portalu Episkopatu Polski ten sukces widnieje na pierwszym miejscu najważniejszych wydarzeń.

Co było – co będzie.
Dotychczas było jeszcze względnie normalnie: Kościół to wspólnota wiernych. Utrzymują oni swoje świątynie, swoich kapłanów i misjonarzy z datków uiszczanych wedle możliwości. I wedle ewangelicznej zasady: „nie wie lewica co czyni prawica”. Nikt nie wie ile na tą samą tacę kładą bliźni. Sumy ogólne znają prezbiterzy i Rady Parafialne. Totalitarne zakusy Szatana kontroli wszystkich i wszystkiego pozostawały niezaspokojone. Bywało, że Kościół miał nadmiar. Bywało też, że Mu brakowało. Szatan jednak nie miał wglądu w analizę wpływów i wydatków. Materialny filar kościoła instytucjonalnego pozostawał poza wiedzą Władcy Ciemności. Bywał ten filar czasem wątły i kruchy, ale Bies o tym wiedzy posiadać nie mógł. Nie wiedząc też kto się na ten filar składa nie mógł Czort właściwie zaadresować Swoich destruktywnych podszeptów. Starał się jak mógł, ale działać musiał po omacku.
Od teraz wytargowane z Diabłem pół procenta stawia rzeczywistość na głowie. Nie o kwoty bowiem tu chodzi, ale o zasadę. Dałby ten Diabeł i 50%, a gdyby się dobrze targować to nawet 500. Bo On przecież wie o co Mu chodzi. „Oddam ci wszystkie skarby świata, tylko oddaj mi pokłon”.
- Z mojej miski, Kościele Katolicki, będziesz jadł ochłapy, ale długość łańcucha ja Ci będę wyznaczał – rzecze totalitarny Diabeł okupujący polskie Państwo i polski Naród.
- Ochłap, jaki by nie był, z apetytem połknę, a reszta mnie nie interesuje – odpowiada Kościół.

Rok 2014 otwiera tym samym przed nami zupełnie nową rzeczywistość.
Jeszcze ornaty będą wyglądały jak dawniej (choć sutanny już się prawie nie uświadczy). Jeszcze bombki, choinki i Dziadka Mroza będziemy mogli czcić w Zimowe Święta (a co bardziej zacofani to i nawet uczczą Świętego Mikołaja). Jeszcze kankana w czasie nabożeństw urocze ministrantki tańczyć pewnie nie będą (ale gołe dziewczęce brzuchy spod komży na pewno będziemy już mogli sobie pooglądać)…
Aggiornamento…
No cóż… Długość łańcucha nie jest przecież nigdy bezgraniczna. Z duchem czasu iść będzie nie tylko można, ale nawet trzeba.
„Idźta i róbta co chceta” – pół procenta na głoszenie Wiary w Człowieka na pewno wystarczy.

Kościół może nawet nie będzie wiedział kto się składa na te wielkie sumy, jakie będą Mu wpływały na konta z Urzędów Skarbowych. Będzie natomiast wiedział, że płyną one z tej Wspaniałej Instytucji. Ileż to jej chwały i splendoru nagle doda…. Ostatniego kwietnia będziemy się modlić za łaskawy wzrost podatków, bo przecież to się przełoży na większy blask naszych świątyń i chwały doda naszym duchowym przywódcom…

Totalitaryści natomiast będą mieli rzecz bardziej prozaiczną: analizę wpływów na konta Kościoła z dokładnością do jednego grosza. I to w podziale na grupy wiekowe, miejsce zamieszkania, wiek, wykształcenie, zawód, narodowość i co tam jeszcze zechcą. Każdego donatora znać będą z imienia i nazwiska. Materialny filar instytucjonalnego Kościoła nareszcie będą mogli obalić jednym pstryczkiem. „Pięta Achillesowa” zostanie nareszcie przed nimi odkryta w całej okazałości.

Spoko! Kościół nie zginie. Purpuraci mający kartoteki w zbiorach zastrzeżonych IPN mogą spać spokojnie. Przejdą na pensje rządowe. Rząd „dobrze funkcjonującemu” Kościołowi upaść przecież nie pozwoli.  Cerkiew trzyma się nieźle, to i Kościół w Polsce miał się będzie nie najgorzej. Byleby tylko połknął tę przynętę na haczyku. Przynęta przecież smakowita i okazała, a haczyka przecież nie widać.

Chrystus wprawdzie powiedział „idź precz, Szatanie”, ale przecież wtedy nie było Urzędów Skarbowych. Świat się zmienia i my musimy nad tym nadążyć. Musimy iść z duchem czasu. Aggiornamento! Aggiornamento!

Amen!